piątek, 19 lutego 2016

Post warzywny

Działo się, oj działo :)

W sierpniu 2015 r. na podstawie obserwacji, tropieniu i wykluczaniu zdiagnozowałam to, na co nie wpadli lekarze. Przez jakieś 1,5 roku zatruwał mnie ząb a dokładniej piątka siedząca w zatoce, której korzeń się psuł a mnie nic nie bolało, tylko miałam ciągle zawalone zatoki i objawy jak przy grypie, bagatelka, co jakieś 2 tygodnie. Horror.
Chirurdzy usunęli, zaszyli zatokę, ale organizm dostał w kość przez tyle czasu i odporność miałam kiepską. W grudniu stanęłam pod ścianą i zaczęłam czytać i oglądać wykłady pani dr Dąbrowskiej. Wcześniej reagowałam oburzeniem, koleżankę prawie siłą odciągałam od postu warzywnego uznając go za zło.
Do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć.
Post leczy i przekonałam się o tym na własnej skórze.
Nie dawałam sobie dnia znając swój brak silnej woli a bez problemu przeszłam przez 10.
10 dnia mój organizm krzyczał, że nie chce, że juz koniec chociaż wcześniej wszystko było w porzadku. Powiedziałam - OK, widocznie wystarczy.

Po 3 dniach postu przestały mi krwawić dziąsła.
Po 5 dniach miałam cukier lepszy po 2 godzinach po posiłku niż przed postem na czczo.
Pożegnałam przykry zapach z ust.
Pot zmienił zapach.
Czułam się cudownie.
Schudłam 2,5 kg a że kilka dni potem były święta, to łagodnie wyszłam z postu szykując się do makowców itp. :) zdziwienie było ogromne, bo po folgowaniu w święta nie przytyłam ani grama.

Długofalowo:
 - odporność miałam taką, że przez pół roku, gdzie po drodze miałam największy sezon grypowy, nie złapałam nawet kataru,
- wcześniej nie wyobrazałam sobie życia bez mięsa, teraz sięgam po nie sporadycznie, po prostu nie mam ochoty,
- wiem, że post jest błogosławieństwem i jeśli zaczynam chorować to poszczę by wyzdrowieć.
- ogólnie coś się zmieniło w moim myśleniu, jakbym weszła na wyższy poziom świadomości ;)

Ludzie podobno nie lubią długich tekstów, więc czas kończyć :)

Jeśli zagląda tu jeszcze Pani Magda to pozdrawia ją serdecznie :)