wtorek, 19 kwietnia 2016

"Usłyszeć" swoją sytość


Niedawno zaobserwowałam, że od dawna mam problem z sytością. Po prostu jej nie czuję. Mogę tak jeść, i jeść, i jeść aż fizycznie nie mogę tego pomieścić. Zaczęłam uważniej jeść i "nasłuchiwać". Najpierw szukałam (tak, naprawdę szukałam!) tego punktu, gdy czuję się najedzona w sam raz. Coś tam poczułam, z czasem coraz wyraźniej. Doszłam do wniosku, że muszę czujnie jeść. Cieszyć się tym jedzeniem, jak najmniej rozpraszać innymi sprawami i uczyć się sytości, bo jeśli przeskoczę ten moment to będę jeść, i jeść i nadal nie odczuję sytości, bo ją przegapiłam.
Takie dziwne to ustrojstwo. Nie wiem, czy ma naukowe podparcie, ale dziś, być może dostałam wskazówkę (dziękuję p. Magdo!).
Leptyna i grelina.
Tutaj jest ciekawy artykuł:
http://oczymlekarze.pl/raporty/1900-schudnij-na-lato/1899-od-leptyny-do-greliny-koniec-z-efektem-jo-jo
Długi, ale warto poczytać, zwłaszcza, że jest dość prosto i przejrzyście napisany.
Jeszcze nie wiem, czy dobrze go interpretuję w swojej łepetynie, ale tak mi się nasunęło na myśl z tym moim "niesłyszeniem" sytości. A to się potem przekłada na kilogramy tłuszczu :/

Z innej beczki - nie wiem, dlaczego rok temu czekałam tak długo na sezon rowerowy. Przejeździłam praktycznie cały rok, bo zimą też robiłam jakieś wypady a obecnie przy 10 st. C jest mi ciepło! I forma jest bardzo dobra, co miałam okazję sprawdzić w piątek jadąc trasą, przy której jest kilka wiaduktów. Wjechałam na wszystkie! Wracając nawet śpiewałam głośno szybką piosenkę (Bovska "Kaktus") i NIE fałszowałam, więc kontrola oddechu bdb :D
Kocham jazdę rowerem!

czwartek, 14 kwietnia 2016

Marzenie

Marzę o tym, że pewnego dnia budzę się a jedzenie jest mi obojętne. Czuję smak, doceniam, ale jem tylko tyle, ile mi do życia potrzebne. I chudnę.
Chciałabym żeby zamiast ciąć mi żołądek, przestawiać jelito, lekarze poprzestawiali mi w głowie pewne rzeczy, które przez te lata obrosły tam nie wiem czym i siedzą jak pasożyt, szkodząc mojemu ciału i psychice.

Doskonale wiem, że cukier nie jest mi w ogóle do życia potrzebny, wystarczy ten z owoców, niektórych warzyw i węglowodany z pieczywa jedzonego ROZSĄDNIE itp.
Nie robią na mnie wrażenia muffinki. Wręcz nie cierpię ich wyglądu, pokładów lukru, śmietany. To taka smakowa wydmuszka jak dla mnie. Wzrok obiecuje wiele a potem kubki smakowe wieszczą wielką klapę.
Nie robią na mnie wrażenia różne ciasta, bo wiele z nich upiekłam i znam smak, czasem któregoś mi się zechce.
Ogólnie mało mnie już zaskakuje smakowo, bo lubię eksperymentować i gotować, więc znam sporo.
Nie rozumiem więc, dlaczego sięgam po to czy tamto jeśli mam w zasięgu ręki, skoro to wszystko WIEM?
Nie wiem.

Wpis powstał po wiosennych porządkach w szafie. Okazało się, że zima, choć lekka pogodowo, była okrutna dla mojej psychiki i ciała. Dawno nie zaliczyłam takiej załamki mierząc ubrania.
Jestem dziś zrezygnowana i skupiam się tylko na tym by tego nie zajadać, bo nic mi to nie da a dołoży tłuszczu.
Mam nadzieję, że Ty, Drogi Czytelniku masz się znacznie lepiej.

piątek, 8 kwietnia 2016

Mętlik jedzeniowy

Od dłuższego czasu na myśl o dobrze skomponowanym menu pojawiał się wielki chaos w głowie.
Dodam, że ostatnio funkcjonowałam na 5 posiłkach dziennie. Gdy stosowałam Metodę Montignaca 13 lat temu dietetyka u nas była tak naprawdę w powijakach. MM przyjmuje zasadniczo 3-4 posiłki dziennie, do syta, według pewnych zasad. Nie jest to trudne.
Rozmawiałam ostatnio z koleżanką, która stosowała MM i wie co z czym się je a do tego ma dużo innej wiedzy z zakresu insulinooporności (IO) itp. Podpowiedziała mi, że 5 posiłków to niekoniecznie dobra droga dla nas - ludzi z IO. Faktycznie, czytałam kiedyś opracowania naukowe i dyskusje ludzi, którzy testowali różne metody jedzenia, częstotliwości itp. na sobie i dzielili się spostrzeżeniami.
Jeśli ktoś chce sam zgłębić temat to zapraszam na blog Dominiki http://www.insulinoopornosc.com/
jak tez na grupę na fb, bo tam można znaleźć mnóstwo materiałów.
Wracając do liczby posiłków. Przy IO ważne żeby trzymać w ryzach poziom cukru, ale też uważać na wyrzuty insuliny a to właśnie powodują częste posiłki. Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że przecież kiedyś ładnie chudłam na trzech posiłkach i czwartym, który był właściwie pierwszy albo drugi - owocach o niskim IG. Postanowiłam wrócić do tego i poeksperymentować.

Chaos znikł, bo odpadły mi 2 posiłki do planowania. Nie jestem głodna a jem mniej w ciągu dnia.
Zobaczymy, co będzie dalej.

Wczorajsze menu:
7 - duże jabłko
9 - 3 kromki żytniego chleba (max 90g), 6 plastrów suchej, szynkowej kiełbasy, pół dużego ogórka, 200g zsiadłego mleka.

14.30 - obiad - duszone mięso z dużą ilością cebuli i ziół, ogórek w plastrach i to wszystko polane sosem z curry na bazie śmietany 18%, kromka chleba (miała być zielona soczewica, ale mój węch nie zaakceptował jej, trafiła się dziwna partia).

19.30 - kilka plastrów suchej szynki, garść kapusty kiszonej

Dzisiejsze menu:
8 - 3 kromki chleba z półtłustym twarożkiem, rzodkiewką, szczypiorkiem i bardzo dużą ilością naci rzodkiewki (jest jak najbardziej jadalna! bardziej wartościowa niż korzenie i smaczna, polecam! Nie wyrzucajcie tego dobra do kosza na śmieci!)

12 - jabłko

13-14 obiad - 2 filety mintaja zrobione na parze, do tego dip ziołowy i fura kapusty kiszonej z olejem lnianym zimnotłoczonym

18-19 kolacja - warzywa na parze podkręcone dipem z obiadu.

Dobrego dnia wszystkim!

czwartek, 7 kwietnia 2016

Motywacja cz. II

Na to pytanie odpowiedziałam sobie wiele lat później, czyli na początku tego roku. Analizowałam pewne rzeczy i chyba doszłam do sedna.
Bardzo mocno chciałam mieć rodzinę, czyli urodzić dzieci. Znając siebie i swoje słabości jestem obecnie zaskoczona, że aż tak mocno, bo jestem słomianym ogniem a moje uzależnienie od jedzenia sięga bardzo głęboko, wczesnych lat dziecięcych i tej całej psychologii związanej z pewnymi wydarzeniami z mojego życia.

Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego obecnie nie podejmuję nawet prób sięgnięcia po wypróbowane i wypracowane rozwiązania. Po różnych rozmowach z koleżanką doszłam do wniosku, że
ZA BARDZO SIEBIE AKCEPTUJĘ.

Zaraz, zaraz, ale jak to, mam nie lubić siebie? Nie. Mam siebie nadal lubić, bo to swego rodzaju dar. Nie boję się samotności, bo będąc od dzieciństwa otyłą i odrzucaną przez grupy wypracowałam sobie własne sposoby radzenia z tym. Lubię spędzać sama czas, nigdy się nie nudzę, zawsze coś robię, albo czytam książki, które bardzo mi w życiu pomogły, wiele nauczyły i ukształtowały w takiego człowieka, jakim jestem teraz. Lubie ludzi, jestem do pewnego stopnia towarzyska, ale nie przepadam za grupami, taki ze mnie outsider jakich wiele.
Zdecydowanie powinnam siebie lubić nadal, bo pozytywne uczucia mi tylko pomogą a negatywne wyzwolą takie mechanizmy, że się po jakimś czasie nie pozbieram a że odrzucam to, co negatywne to nie piszę się na to.
Tak więc, co dalej?
Może powinnam nie lubić swojego ciała?
Ale dlaczego? Ciało nic nie zawiniło. Geny są takie a nie inne (dziedziczna insulinooporność), lenistwo jest takie a nie inne i je powinnam zwalczać. Ciało mam super, bo wyniki są świetne mimo wielkiej otyłości, ale to się zmieni jeśli będę nadal taka a nie inna.
Bingo!
Nie lubię otyłości. Nie cierpię fizycznych ograniczeń, ponieważ lubię być sprawna, lubię ruszać się a fizycznie jest mi ciężko.
Nie cierpię tego, że obecnie obcięcie paznokci u nóg graniczy z możliwościami.
Nie cierpię tego zapachu potu :(
Nie cierpię tego, że przestałam się sobie podobać w lustrze. A jestem na takim etapie, że porzuciłam nieśmiertelne, wygodne spodnie i przekonałam się, że kocham spódnice, które też mogą być wygodne. Po babsku, lubię się ładnie ubrać, uczesać, umalować i nie dlatego by się innym podobać. Chcę podobać się sobie.
Nie chcę być i nie będę szczuplutka, bo nie mam filigranowej budowy ciała. Chcę być o 60-70 kg lżejsza. Nie będę czekać z życiem do tego czasu. Odetchnę będąc 10 kg lżejsza a potem kolejne 10 i kolejne... Ale będę żyć tu i teraz. Realizować swoje plany. Postaram nie bać się reakcji ludzi, bo teraz z samooceną jest kiepsko i niestety mogę przyjmować do siebie bardziej niż powinnam.

To chyba była dobra ścieżka myślenia, bo coś się zaczęło dziać. Chwytam motywację.
Mam jedzeniowy chaos w głowie, ale z pomocą kilku osób zaczynam ogarniać go i w końcu widzieć cele. Ile posiłków. Jakie. Jaka aktywność. Kiedy i ile razy w tygodniu. I przeganianie lenia.

Jeśli ktoś to czyta i ma coś od siebie do dodania to chętnie podyskutuję, bo konstruktywna rozmowa (nawet na blogu) potrafi bardzo pomóc, uzupełnić coś.

Motywacja cz. I

Siła napędowa naszej drogi życia.
W 2003 roku byłam na wizycie u świetnego ginekologa-endokrynologa, bo nie mogłam zajść w ciążę. Spodziewałam się skierowania do szpitala na badania i nie wiem czego jeszcze. Lekarz zbadał mnie i dał namiary do koleżanki-lekarki od endokrynologii. "Trzeba schudnąć."
Dobrym zbiegiem okoliczności byłam po lekturze książki Michel Montignac'a "Jeść aby schudnąć", która mnie zachwyciła, bo pierwszy raz pozwalano mi tam jeść do syta a argumenty by patrzeć na jedzenie nie od strony kalorii a indeksu glikemicznego zaciekawiło i przemówiło do rozsądku.
Pani dr właściwie niewiele mi pomogła, raczej służyła mi do kontroli, bo meldowałam się co 2 tygodnie na ważenie i pogadankę.
Oczywiście dostałam dietkę cukrzycową pod tytułem "pół kajzerki, plasterek polędwicy sopockiej i liść sałaty", której nie zamierzałam stosować, bo co, pszenna kajzerka??? "Syfiasta" polędwica sopocka naszprycowana wszystkim co się da??? Nie!
Byłam na etapie czytania składów produktów i porównywania z tabelami IG.
Pani dr nie dociekała co jem, ale była zaskoczona, że co 2 tygodnie melduję się i jest mnie o 2 kg mniej.
W taki sposób od listopada 2003 roku do czerwca 2004 roku schudłam 35 kg. Byłam szczęśliwa!
Stare spodnie były worami a w ciążę zaszłam praktycznie natychmiast.
Do zestawu na początku dostałam metforminę 850 3x dziennie, ale źle ją znosiłam i po 2 tygodniach odstawiłam.
Taką wagę utrzymałam do drugiej ciąży, która była w niecały rok po pierwszej.
W sumie efekt utrzymał się ponad 2 lata i chociaż wiedziałam o zmianie stylu życia i kierowałam się IG to jednak z wielu względów zjeżdżałam po równi pochyłej. Próby trzymania się tego, co mnie leczy nie przyniosły skutku.
Dlaczego?