wtorek, 2 sierpnia 2016

DPM - dzień 16. KONIEC.

Zakończenie było dla mnie samej dość nieoczekiwane. Obserwowałam spadek nastroju i wzrost drażliwości od czwartku. W weekend, korzystając z fazy tłuszczowej usmażyłam sobie mięso z warzywami i zażegnałam kryzys. Dziś wywiesiłam białą flagę.

Nie powiem, że jest to zła dieta, bo nie jest. Parne upały przeszłam ze śpiewem na ustach i bez żadnej opuchlizny a to już ogromne osiągnięcie.
Nie wiem, ile schudłam, bo się nie ważyłam, ale brzuch mi spadł i uwolniło mi przeponę, co czuję po śpiewie i wchodzeniu po schodach. Zaczęłam chudnąć od góry, ciasna bluzka zrobiła się normalna.
Nie wiem, czy spadek wagi jest taki, jak pisze Pomroy w książce. Nikt w grupie nie zgłosił ubytku 10 kg w ciągu miesiąca, zazwyczaj wychodziło znacznie więcej.
Mnie znudziło jedzenie. Co więcej, dziś na widok chudej pieczeni z warzywami zrobiło mi się niedobrze i każda myśl o dalszym ciągu krzyczała "NIE!", więc zgodnie z zasadą Haylie, postanowiłam wyeliminować stres i zakończyłam dietę.
Za dużo mięsa w tej diecie jak na mój gust. Może 10 lat temu byłoby w porządku, ale nie teraz.
Poza tym, uwielbiam tłuszcz. Czasem coś sobie usmażę bez panierki, ale na smalcu a potem rekompensuję to zdrowymi olejami tłoczonymi na zimno. Do wszystkiego fura warzyw. A na DPM tak nie wolno :/ Przyzwyczaiłam się do olejów spożywanych codziennie. Wtedy jestem spokojniejsza, olej z wiesiołka uspokaja mój cykl miesiączkowy a tu jestem pozbawiona tego przez większość tygodnia. nie obraźcie się, ale, za przeproszeniem, dostawałam szału (chciałam użyć dosadniejszego określenia).
Odizolowałam się od ludzi, bo skazana byłam na chodzenie z pudełkami. Wszystko musiałam mieć ze sobą a to zniechęcało do wyjść poza dom. Nie cierpię takiego uwiązania a jest lato, więc długie noszenie jedzenia w pojemnikach bywa ryzykowne. I to ciągłe stanie przy garach a jesli nawet nagotowałam na zapas to ciągle myślałam, o której mam co zjeść. Ludzie, życie nie kręci się tylko wokół jedzenia :/

Pewien dysonans wprowadziło to, że Pomroy zalecała w II fazie (tylko chude białko i warzywa o najniższym IG) jedzenie łososia a w grupie zalecano jedzenie kakao. Łosoś jest tłusty, kakao ma standardowo 10% tłuszczu, więc o co chodzi??? Pojawiły się głosy w grupie, że przesadzam, że nikt mnie nie zmusza i jeśli nie chcę to mogę nie jeść tego. Tak, mogę nie jeść, ale gdzie wtedy znajdują się te założenia, dzięki którym powinniśmy chudnąć?
Pomroy często doradza korzystanie z warzyw strączkowych z puszek. Na Montignacu nauczyłam się, że takie rzeczy mają znacznie większy IG od tych świeżo przez nas ugotowanych.
Kilka rzeczy i moja logika buntowała się.

Wracam na stare śmieci, czyli do kochanego Montiego. Dzięki DPM wiem, że potrafię żyć bez glutenu, na kaszach itp. Poukładałam w głowie wiele i chcę nadal jeść zdrowo, rozsądnie i spokojnie chudnąć.
Jeśli ktoś ma ochotę spróbować DPM, niech próbuje. Krzywdy sobie nie zrobi, ale na własnej skórze przekonałam się, że to nie dla mnie :)

sobota, 30 lipca 2016

DPM - dzień 13, kryzys

Fizycznie czuję się świetnie. Nie chodzę lecz biegam. Nie bolą mnie stawy, kręgosłup. Mam wrażenie, że ta dieta bardzo pomaga w leczeniu stanów zapalnych a przynajmniej nie prowokuje powstawania innych (brak pszenicy i nabiału).
Dziś jestem drugi dzień w fazie III i cieszę się, bo jem tłuszcze, które uwielbiam. Smażę jajka sadzone, leję obficie olej lniany do sałatki z rybą i warzywami, chrupię orzechy i nie muszę się zastanawiać, czy to mięso jest tłuste, czy nie.
A psychicznie jest mi od wczoraj źle. Jestem marudna, przybita i poziom energii znacznie mi spadł. Niesamowicie chce mi się sera żółtego, bo brak mi go bardzo. Zerkam na żytni chleb i chciałabym zrobić sobie kanapki z masłem, pachną mi ziemniaki. O dziwo, nie chce mi się słodyczy i nie myślę o nich.
Może to hormony, może to pogoda, bo wilgotność jest bardzo duża a nie cierpię tego. Sama nie wiem, ale chce mi się marudzić.
Do tej pory nie zrobiłam żadnego odstępstwa. Imponujące jak na mnie. Nie zaprzepaszczę tych 2 tygodni, jestem na półmetku i pójdę dalej, ale niech to złe samopoczucie już minie.

sobota, 23 lipca 2016

DPM - dzień szósty

Miałam pisać dopiero po tygodniu, ale zaskoczyła mnie jedna rzecz. Zważyłam się. Waga pokazała mi ponad 4 kg mniej. Od poniedziałku.
Wiem, że miałam zastój wody przed początkiem diety, bo skończyły mi się zioła i nie miałam czasu pojechać i uzupełnić. Ze 3 kg wody było jak nic, bo widzę po nogach i samopoczuciu (zastój powoduje stan podtrucia, ospałość, brak energii i wrażenie jakby jakieś choróbsko nie mogło się zdecydować czy atakować czy nie). Nie miałam czasu na żaden sport poza rowerem (jeżdżę nim po mieście załatwiając różne sprawy), więc to nie ruch, to sama dieta.
Pomijając wodę, musiało ruszyć też tłuszcz czego się nie spodziewałam, bo chodzę ciągle najedzona i nie mam tego uczucia jak po głodówce, że trochę skurczy mi się żołądek, brzuch spadnie a ja myślę, że spadło przynajmniej 10 kg ;) Dlatego ważąc się, nie spodziewałam się wiele i wadze udało się mnie zaskoczyć, mimo że ważyłam się w środku dnia, godzinę po sporym obiedzie.

Dziś na śniadanie zjadłam takie cudo:
http://szybkaprzemiana.pl/czekoladowy-pudding-z-chia/
Do tego warzywa i kromka żytniego chleba posmarowanego olejem kokosowym, z plastrami pomidora posypanymi solą. Nie dałam rady zjeść wszystkiego. JA! Jedząca zazwyczaj jak drwal z Alaski!

Będę z zainteresowaniem obserwować, co się będzie dalej działo. Nie liczę na szalone spadki. Chociaż z jednej strony chciałabym, ale rozsądek podpowiada, że maksymalnie 2 kg tygodniowo wystarczy, bo trzeba dać czas skórze i całemu organizmowi. Im spokojniejsze tempo chudnięcia tym mniejsze szanse na efekt jojo.

poniedziałek, 18 lipca 2016

Dieta przyspieszająca metabolizm - dzień pierwszy

Po przeczytaniu książki, ogarnięciu zasad, zaczynam dietę. Jest bardzo prosta, bo pomagają mi nawyki montignacowe a do tego bardzo zdrowa, bo przynajmniej na miesiąc wyeliminuję bez straty gluten i nabiał (będzie test czy będę się czuć lepiej i czy osłabną oznaki alergii) a sama dieta jest bardzo dobrze zbilansowana.

Zaczęłam owsianką na wodzie z owocami. Podgotowałam chwilę płatki owsiane, wrzuciłam garść jagód a do miski wkroiłam jeszcze nektarynkę. Nie dałam rady skończyć :)
O dziwo, smakowało mi jedynie żołądek stwierdził, że nie lubi owsianki, więc jutro będzie jaglanka lub placki gryczane (ubite białka, woda gazowana i sól).

Jako przekąskę zjadłam nektarynkę i szklankę czereśni.

Na obiad ugotowałam coś na szybko - kawałek fileta z indyka, kasza gryczana niepalona, kalafior i brokuł na parze a do tego pomidor skropiony octem z owoców róży.

Przekąska owocowa jak wyżej.

Kolacją będzie sałatka z surowego brokuła, pomidora, kaszy i resztek indyka z obiadu.
Brakuje mi sosów do sałatek w tej fazie, bo pozostaje mi ocet owocowy i zioła. W III fazie będe robić coś na bazie awokado/olejów/majonezu (sama robię majonez, więc jest bez niepotrzebnych dodatków).

Intryguje mnie ta dieta, bo może być bardzo smaczna i oprócz żytniego chleba, serów i maślanki nie będzie mi niczego brakować. W końcu mogę w I fazie jeść bezkarnie kasze i inne, dozwolone węglowodany a potem jest tylko lepiej :)
Jeśli przejdę te 28 dni i będę chudła to będę powtarzać te cykle do czasu aż schudnę tyle, ile chcę.

wtorek, 5 lipca 2016

Dieta przyspieszająca metabolizm - Haylie Pomroy

Dostałam ostatnio książkę o takiej diecie. Wgryzam się w to i chyba ma to ręce i nogi, w każdym razie mam ochotę tego spróbować, zwłaszcza że jedzenie jest pełnowartościowe i smaczne.
Pokrótce naszkicuję o co tu chodzi.
Tydzień podzielony jest na fazy:
- 2 dni wysokowęglowodanowej, umiarkowanie białkowej i bez tłuszczu na rozpalenie metabolizmu,
- 2 dni wysokobiałkowej, umiarkowanie węglowodanowej (warzywa o niskim IG) i niskiej zawartości tłuszczu na odblokowanie naszych pokładów tłuszczyku,
- 3 dni zdrowych tłuszczy, umiarkowane węglowodany i białka.

Przepisy są proste. Spokojnie można zabrać jedzenie w pojemnikach do pracy, nie trzeba stać non stop przy garach.
Przy prawidłowym stosowaniu można zrzucić około 10 kg miesięcznie, więc w miarę rozsądnie. Nie ma głodzenia się (wprost przeciwnie) i wyniszczania organizmu. Składnikowo bardzo mi przypomina Montignaca, więc jest zdecydowanie dla mnie, bo Montiego kocham.
Warto przeczytać książkę, bo autorka językiem dla laików wyjaśnia o co chodzi np. z hormonami tarczycy itp.
Dietę można stosować do skutku jedząc odpowiednie dla swoich kilogramów porcję (w moim przypadku jak dla drwala na Alasce :D) a 28-dniowe fazy powtarzać do skutku.
Skończę remont to się zabiorę za to.

P.S. Dziękuję Dorotko za książkę :* Mam takie jakieś szczęście, że w odpowiednim momencie życia trafia do moich rąk książka z rozsądną propozycją :)

sobota, 18 czerwca 2016

Kolagen, żylaki, witamina C i trochę o glutenie

Moje dziecko kochane, nieco zaniedbane, mój drogi blogu terapeutyczno-informacyjny ;) Chwilowo zostawiam silne centrum, bo nie mam do tego weny, ale przy okazji warsztatów zielarskich i rozmów skaczących z tematu na temat, przy okazji kręcenia i mieszania różnych mikstur padło hasło "kolagen".Cóż to jest ten kolagen, którym nas właściwie straszą we wszelkich reklamach preparatów itp.? Przytoczę za wikipedią, bo nie jestem biologiem ani lekarzem i nie umiem tak własnymi słowami:
________
Kolagen – główne białko tkanki łącznej. Ma ono bardzo wysoką odporność na rozciąganie i stanowi główny składnik ścięgien. Jest odpowiedzialny za elastyczność skóry. Ubytek kolagenu ze skóry powoduje powstawanie zmarszczek, w trakcie jej starzenia. Kolagen wypełnia także rogówkę oka, gdzie występuje w formie krystalicznej. Kolagen jest powszechnie stosowany w kosmetykach, zwłaszcza w kremach i maściach przeciwzmarszczkowych. Stosuje się go też jako wypełniacz w chirurgii kosmetycznej – np. do wypełniania ust.
Kolagen stanowi powszechny składnik organizmów kręgowców.
________
Inez, która prowadziła warsztaty, zwróciła uwagę na to, że przecież kolagen odpowiedzialny jest za sprężystość żył. Jako osoba od lat zmagająca się z tematem żylaków, nadstawiłam uszu a w głowie zaczęły układać się klocki. Od jakiegoś czasu suplementuję witaminę C w dużych dawkach. Kupuję naturalną w dawce 1000 mg i biorę przynajmniej 3 dziennie. Biorąc pod uwagę stare normy dla tej witaminy powinnam już nie wiem czego złego się dorobić, bo dobowa dawka maksymalna to 70 mg dla mojego przedziału wiekowego. 
A mnie jest lepiej. Czuję się znacznie lepiej, łatwiej radzę sobie z infekcjami, skóra jakaś fajniejsza i żylaki mniejsze. Mimo ogromnych przeciążeń związanych z moją wagą, nie bolą mnie kolana, chód mam elastyczny. 
Jedną z podstawowych informacji w opisach kolagenu jest ta, że cały ten proces powstawania aminokwasów itd. potrzebuje stałego stężenia witaminy C. O proszę! Kolejny klocek wskakuje na swoje miejsce.
Skąd w ogóle pomysł, że mam niedobór tej witaminy? W końcu mamy czasy dobrobytu, wszystko na wyciągnięcie ręki i portfela. 
Pochylmy się teraz nad naszymi owocami i warzywami. Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że obecnie, przy masowych uprawach zawartość witamin i innych, cennych rzeczy jest nawet o 3/4 niższa niż za czasów naszych rodziców i dziadków? 
Nie jest tajemnicą, że rośliny w stanie dzikim są przy obecnych plonach z sadów i upraw koncentratem. Rośliny lecznicze są skuteczniejsze, gdy się je pozyskuje z łąk i lasów. 
Nie grozi nam szkorbut, bo coś tam dostarczamy, ale biorąc pod uwagę tryb życia, warunki jakie sobie niestety zafundowaliśmy, zanieczyszczenia, przetworzone jedzenie itp. itd. prawdopodobnie nasze zapotrzebowanie wzrosło a pozyskiwane z jedzenia dawki zmalały. 
Odwrotnie jest z glutenem. Pamiętam z dzieciństwa, gdy tata woził do skupu pszenicę, cena zależała od ilości glutenu, im więcej, tym wyższa cena. Gluten jest gwarantem dobrego, pulchnego wypieku, więc ludzie majstrowali z nim i obecnie mamy pandemię nietolerancji, które skrycie prowadzą nas do chorób X lat później. 
Wróćmy do witaminy C. 
Latami wydawałam mnóstwo pieniędzy na tabletki z diosminą i cholera wie czym, żeby tylko nie pogarszać sytuacji moich nóg. Wywaliłam pieniądze w błoto, bo nie było poprawy. Gdy zaczęłam obserwować pewne procesy, doszłam, że lepiej sprawdza się częsta jazda rowerem, regularne pływanie, zioła regulujące gospodarkę wodną (znamię kukurydzy zostało przetestowane i jestem z niego bardzo zadowolona!) i ta nasza witamina C. 
I tutaj zadałam sobie pytanie. Skoro niejasne są dla naukowców szczegóły procesu tworzenia kolagenu (że tak w skrócie ujmę) to co, jeśli wadliwe są nie tyle moje zastawki, ale pierwotną przyczyną jest niedobór tego i owego lata temu i teraz? Oczywiście czynników jest znacznie więcej i sama witamina nie poradzi sobie. Trzeba mieć na uwadze ciężar ciała, papierosy, tryb pracy i życia a niektórzy ludzie mają problemy z krzepliwością krwi i nie ma co nawet z tym dyskutować. Nie cofnę tych zmian, które już się kiedyś stały, ale obserwuję zahamowanie pewnych złych procesów i nadal będę się temu bacznie przyglądać.
Przyznam, że przestałam chodzić na wizyty do naczyniowców, stwierdziłam, że to strata czasu. Badań kontrolnych nie chcą robić. Ciągle pytają o to, kiedy chcę operować żylaki (nie chcę) a nic nowego nie wymyślają. Oczywiście nie namawiam nikogo do tego, bo to sprawa indywidualna.
 A propos krzepliwości. Kobiety, nie dajcie sobie wypisać środków antykoncepcyjnych (tabletki, plastry) bez dokładnych badań krzepliwości krwi!!!  To może Was kosztować życie i nie jest to takie moje pisanie. Niestety, ale znam przypadek 30-letniej dziewczyny, która zmarła w wyniku zatoru płucnego. Nie napiszę brzydko jakim obowiązkiem ginekologa jest zrobienie najpierw takich badań. Mnie taki ginekolog przepisał jakiś czas temu tabletki hormonalne na torbiele na jajnikach, gdzie byłam po trzech zakrzepicach (ciąże i wypadek z bardzo dużą utratą krwi)! Na moje pytanie, jak to się ma do moich żylaków, machnął ręką i powiedział, że nic mi nie będzie. Skonsultowałam to u kilku innych lekarzy różnych specjalizacji i każdy mówił, że mam nie brać i koniec. 
Tak samo jest z hormonami przy menopauzie. W rodzinie jedna z kobiet miała szczęście i dzięki szybkiej interwencji medycznej nie zakończyła życia w wieku lat pięćdziesięciu kilku tylko spokojnie potem dożyła osiemdziesięciu kilku. Chyba jest jednak różnica, prawda?

Także ten, warto mieć na uwadze witaminę C. Ewentualny nadmiar naturalnej zostanie wydalony a korzyści będą ogromne.
Jeśli poczytacie o kolagenie to znajdziecie info, że nasz dobry znajomy - kortyzol, ten, co to jeszcze tkwi w czasach prehistorycznych i się nam za często wydziela w codziennym stresie, powoduje rozpad kolagenu.

sobota, 4 czerwca 2016

Silne centrum cz.I

W ramach dopieszczania zaniedbanego ostatnio mojego drugiego-pierwszego dziecka-bloga wpis inspirowany pewną wypowiedzią pewnej współgrupowiczki.
Zastanawiała się ona, do czego ma jej służyć grupa do publikowania literackich tekstów skoro jest tam tylu lepszych od niej.

Spędziłam tyle lat na porównywaniu swojego wokalu do innych, profesjonalnych wykonawców. Za długo to trwało, co zobaczyłam dopiero niedawno. Zabiło mi to pasję, bo nie był to zdrowy duch rywalizacji tylko trująca zazdrość.
Wierzcie mi albo nie, ale ja, baba z mnóstwem już siwych włosów maskowanych farbą dopiero jakieś 2-3 lata temu doszłam do tak oczywistej prawdy jak to, że nie można się porównywać z innymi.
U mnie miało to znacznie głębsze korzenie, więc wyplenianie takiego chwasta trochę trwało.

Przyjrzałam się zjawisku, rozłożyłam na czynniki, znalazłam przyczynę i krok po kroku zaczęłam nad tym pracę.
Samoocena. Właściwie to podstawa. Kiedyś w Mam Talent niezwykle uzdolniony wokalnie uczestnik, Kacper Sikora, powiedział, że ma nadzieję, iż nie będzie się musiał za siebie wstydzić. Na to Agnieszka Chylińska mu odparła, że wstydzić to się można, gdy zrobi się coś złego a nie w takim przypadku jak ten. Swoją drogą patrząc na reakcje Chylińskiej na wychodzących na scenę grubych ludzi to wietrzę jakiś kompleks, ale może się mylę ;)

Grubi ludzie często wstydzą się jeść przy innych. Dlaczego? Przecież ludzkość nie żyje powietrzem, więc każdy musi jeść a co je to już tylko tego jedzącego sprawa. To jego życie i zdrowie.
Przyznaję się bez bicia, że po swoim pierwszym objawieniu dietowym (Montignac) i sporym schudnięciu, lubiłam zaglądać ludziom do wózków sklepowych (dyskretnie oczywiście) i patrzeć, co kupili komentując w duchu. Już nigdy nie popełnię tego błędu. Nie znam człowieka, nie mam pojęcia czy na coś choruje, jaki ma tryb życia i jak chce żyć a się wypowiadam, nawet w swojej głowie.
Każdy jest na jakiejś swojej drodze. Nikt nie idzie dokładnie krok w krok po naszych śladach i nie wie, co w nas siedzi, jakie mamy pragnienia itp. itd.
Przyczyn, dlaczego czujemy się gorsi od innych zapewne jest tyle, ilu ludzi, ale jedno jest pewne - nie powinniśmy się czuć mniej warci.
Każdy człowiek jest jedyny w swojej postaci. Wszystko co w życiu tworzymy posiada nasz indywidualny pierwiastek. Nie ma - lepsze, gorsze, jest inne.
Szkoda życia na porównywanie się do innych i gonienia z znikającym celem w dodatku cudzą drogą.

cdn.

poniedziałek, 30 maja 2016

Żyję :)

Ledwo dycham, bo mam mnóstwo zajęć, ale jest OK.
Trzy posiłki dziennie bardzo mi służą. Przede wszystkim bardzo odciążają psychicznie, nie musze myśleć, co mam przygotować i o której zjeść. Mam prosty schemat: śniadanie, owoce na II śniadanie, obiad i kolacja. Nie głoduję, nie podjadam, dobrze mi.
Testuję coś takiego jak znamię kukurydzy. To te śmieszne wąsy na kolbach. O ile ziarno działa fatalnie na cukier nawet w małych ilościach (mam szczęście, bo nie lubię, więc mi nie brakuje) o tyle wąsy są lecznicze. Wpływają na poziom cukru obniżając go, regulują gospodarkę wodną w organizmie (pomagają w pozbyciu się opuchlizny), pomagają w infekcjach dróg moczowych i niektóre publikacje mówią o dobrym wpływie na żyły. Odstawiłam metforminę by mi nie zaburzała obserwacji i piję 3-4x dziennie.

Upały dają popalić, ale nawet będąc w podróży udało się trochę popływać, bo jednak stwierdziłam, że samo moczenie tyłka w aquaparku mi nie wystarczy i muszę iść na tor i popływać. Bardziej zrelaksowałam się pływając niż w strefie relaksu :D
Suwałki mają świetny i tani aquapark. Do tego wszyscy siedzą w strefie relaksu a wielki basen jest pusty. Są tam tak wygodne, szerokie tory, że zawsze cieszę się na pływanie tam.

Postaram się znaleźć chwilę i zaglądać tutaj. Oby do połowy lipca :)

piątek, 13 maja 2016

Fanpage na fb

Przydatna przypominajka o nowych postach. Warto polubić jeśli chce się być na bieżąco :)

https://www.facebook.com/igdroga/

środa, 11 maja 2016

"Jak dobrze wstać skoro świt"

Doszłam dziś do wniosku, że żyję naturalnym rytmem dnia i NIE MA SIŁY, ptaszki drą się przed wschodem słońca, zaczyna robić się jasno i nikt mnie nie utrzyma w łóżku (no, może przesadzam, ale...), muszę wstać, bo najzwyczajniej w świecie wyspałam się.

Od kilku dni wstaję o dziwnych porach, rekordem jest 3.15, ale przeważnie jest to 4-5 rano.
I tak też dziś było. Wstawszy o 4.30 stwierdziłam, że to jest dobry dzień by zacząć poranne przejażdżki rowerowe. O 4.55 już jechałam mając sprecyzowaną trasę. Musiałam być w domu po 6, więc mniej więcej oszacowałam, ile mogę przejechać. Z zaskoczeniem zrobiłam trasę szybciej. Ponad 12 km jak w dziób dał ;) Poczułam się usatysfakcjonowana i dumna z siebie.

Nie wiem co ta metformina ze mną robi, ale nie jestem tym samym człowiekiem co 2 miesiące temu. Dziennie pracuję tyle, ile zimą w tydzień. Ciężko usiedzieć mi w miejscu, ciągle myślę co by tu jeszcze. Serio, zadziwiłam siebie. I wiecie co, podoba mi się to jak cholera! :) Nie zadziwianie, ale ten styl. W końcu jest normalnie.
Chociaż od zawsze jestem grubiutka to zawsze byłam dość ruchliwa (te setki godzin na boiskach szkolnych) i wkurzało mnie to, co działo się od pewnego czasu. Wiem, że moja grubość mocno przeszkadzała w ruchu, ale wiedziałam, że można to zmienić tylko trzeba jakoś puścić w ruch tę machinę. Tak więc chyba ruszyłam :)

Oto poranne widoki z roweru o 4.55 rano ;)


piątek, 6 maja 2016

Usprawiedliwienie :)

Żyję, czuję się świetnie, prowadzę się dobrze tylko jestem tak zajęta, że jeśli uda mi się jakimś cudem przeczytać kilka stron książki dziennie to jest wszystko.
Remontujemy się i obecnie jesteśmy na etapie kuchni :D
Napiszę nieskromnie, że jestem tytanem pracy. Ogarniam logistycznie wszystko. Opracowuję projekt, w tzw. międzyczasie chodzę "po ludziach" i dopytuję o różne sprawy, koordynuje prace i latam po sklepach.
Od ponad miesiąca jestem na metforminie. Do tego rozsądna dieta i prawie fruwam :D
Jestem w swoim żywiole, ale blog "cierpi". Postaram się coś napisać, bo mam kilka zaczętych projektów.

Mam nadzieję, że korzystacie z przepięknej pogody, bo w końcu nadeszła wymarzona, ciepła wiosna.

W końcu jem lekkie, warzywne kolacje. Tak jak zasugerowała mi pani dietetyczka, jem tyle tego aż się najem. Spać idę jakieś 3 godziny później, więc śpi mi się bardzo lekko a rano wstaję wypoczęta.
W takim razie idę jeść ;)

wtorek, 19 kwietnia 2016

"Usłyszeć" swoją sytość


Niedawno zaobserwowałam, że od dawna mam problem z sytością. Po prostu jej nie czuję. Mogę tak jeść, i jeść, i jeść aż fizycznie nie mogę tego pomieścić. Zaczęłam uważniej jeść i "nasłuchiwać". Najpierw szukałam (tak, naprawdę szukałam!) tego punktu, gdy czuję się najedzona w sam raz. Coś tam poczułam, z czasem coraz wyraźniej. Doszłam do wniosku, że muszę czujnie jeść. Cieszyć się tym jedzeniem, jak najmniej rozpraszać innymi sprawami i uczyć się sytości, bo jeśli przeskoczę ten moment to będę jeść, i jeść i nadal nie odczuję sytości, bo ją przegapiłam.
Takie dziwne to ustrojstwo. Nie wiem, czy ma naukowe podparcie, ale dziś, być może dostałam wskazówkę (dziękuję p. Magdo!).
Leptyna i grelina.
Tutaj jest ciekawy artykuł:
http://oczymlekarze.pl/raporty/1900-schudnij-na-lato/1899-od-leptyny-do-greliny-koniec-z-efektem-jo-jo
Długi, ale warto poczytać, zwłaszcza, że jest dość prosto i przejrzyście napisany.
Jeszcze nie wiem, czy dobrze go interpretuję w swojej łepetynie, ale tak mi się nasunęło na myśl z tym moim "niesłyszeniem" sytości. A to się potem przekłada na kilogramy tłuszczu :/

Z innej beczki - nie wiem, dlaczego rok temu czekałam tak długo na sezon rowerowy. Przejeździłam praktycznie cały rok, bo zimą też robiłam jakieś wypady a obecnie przy 10 st. C jest mi ciepło! I forma jest bardzo dobra, co miałam okazję sprawdzić w piątek jadąc trasą, przy której jest kilka wiaduktów. Wjechałam na wszystkie! Wracając nawet śpiewałam głośno szybką piosenkę (Bovska "Kaktus") i NIE fałszowałam, więc kontrola oddechu bdb :D
Kocham jazdę rowerem!

czwartek, 14 kwietnia 2016

Marzenie

Marzę o tym, że pewnego dnia budzę się a jedzenie jest mi obojętne. Czuję smak, doceniam, ale jem tylko tyle, ile mi do życia potrzebne. I chudnę.
Chciałabym żeby zamiast ciąć mi żołądek, przestawiać jelito, lekarze poprzestawiali mi w głowie pewne rzeczy, które przez te lata obrosły tam nie wiem czym i siedzą jak pasożyt, szkodząc mojemu ciału i psychice.

Doskonale wiem, że cukier nie jest mi w ogóle do życia potrzebny, wystarczy ten z owoców, niektórych warzyw i węglowodany z pieczywa jedzonego ROZSĄDNIE itp.
Nie robią na mnie wrażenia muffinki. Wręcz nie cierpię ich wyglądu, pokładów lukru, śmietany. To taka smakowa wydmuszka jak dla mnie. Wzrok obiecuje wiele a potem kubki smakowe wieszczą wielką klapę.
Nie robią na mnie wrażenia różne ciasta, bo wiele z nich upiekłam i znam smak, czasem któregoś mi się zechce.
Ogólnie mało mnie już zaskakuje smakowo, bo lubię eksperymentować i gotować, więc znam sporo.
Nie rozumiem więc, dlaczego sięgam po to czy tamto jeśli mam w zasięgu ręki, skoro to wszystko WIEM?
Nie wiem.

Wpis powstał po wiosennych porządkach w szafie. Okazało się, że zima, choć lekka pogodowo, była okrutna dla mojej psychiki i ciała. Dawno nie zaliczyłam takiej załamki mierząc ubrania.
Jestem dziś zrezygnowana i skupiam się tylko na tym by tego nie zajadać, bo nic mi to nie da a dołoży tłuszczu.
Mam nadzieję, że Ty, Drogi Czytelniku masz się znacznie lepiej.

piątek, 8 kwietnia 2016

Mętlik jedzeniowy

Od dłuższego czasu na myśl o dobrze skomponowanym menu pojawiał się wielki chaos w głowie.
Dodam, że ostatnio funkcjonowałam na 5 posiłkach dziennie. Gdy stosowałam Metodę Montignaca 13 lat temu dietetyka u nas była tak naprawdę w powijakach. MM przyjmuje zasadniczo 3-4 posiłki dziennie, do syta, według pewnych zasad. Nie jest to trudne.
Rozmawiałam ostatnio z koleżanką, która stosowała MM i wie co z czym się je a do tego ma dużo innej wiedzy z zakresu insulinooporności (IO) itp. Podpowiedziała mi, że 5 posiłków to niekoniecznie dobra droga dla nas - ludzi z IO. Faktycznie, czytałam kiedyś opracowania naukowe i dyskusje ludzi, którzy testowali różne metody jedzenia, częstotliwości itp. na sobie i dzielili się spostrzeżeniami.
Jeśli ktoś chce sam zgłębić temat to zapraszam na blog Dominiki http://www.insulinoopornosc.com/
jak tez na grupę na fb, bo tam można znaleźć mnóstwo materiałów.
Wracając do liczby posiłków. Przy IO ważne żeby trzymać w ryzach poziom cukru, ale też uważać na wyrzuty insuliny a to właśnie powodują częste posiłki. Przemyślałam sprawę i doszłam do wniosku, że przecież kiedyś ładnie chudłam na trzech posiłkach i czwartym, który był właściwie pierwszy albo drugi - owocach o niskim IG. Postanowiłam wrócić do tego i poeksperymentować.

Chaos znikł, bo odpadły mi 2 posiłki do planowania. Nie jestem głodna a jem mniej w ciągu dnia.
Zobaczymy, co będzie dalej.

Wczorajsze menu:
7 - duże jabłko
9 - 3 kromki żytniego chleba (max 90g), 6 plastrów suchej, szynkowej kiełbasy, pół dużego ogórka, 200g zsiadłego mleka.

14.30 - obiad - duszone mięso z dużą ilością cebuli i ziół, ogórek w plastrach i to wszystko polane sosem z curry na bazie śmietany 18%, kromka chleba (miała być zielona soczewica, ale mój węch nie zaakceptował jej, trafiła się dziwna partia).

19.30 - kilka plastrów suchej szynki, garść kapusty kiszonej

Dzisiejsze menu:
8 - 3 kromki chleba z półtłustym twarożkiem, rzodkiewką, szczypiorkiem i bardzo dużą ilością naci rzodkiewki (jest jak najbardziej jadalna! bardziej wartościowa niż korzenie i smaczna, polecam! Nie wyrzucajcie tego dobra do kosza na śmieci!)

12 - jabłko

13-14 obiad - 2 filety mintaja zrobione na parze, do tego dip ziołowy i fura kapusty kiszonej z olejem lnianym zimnotłoczonym

18-19 kolacja - warzywa na parze podkręcone dipem z obiadu.

Dobrego dnia wszystkim!

czwartek, 7 kwietnia 2016

Motywacja cz. II

Na to pytanie odpowiedziałam sobie wiele lat później, czyli na początku tego roku. Analizowałam pewne rzeczy i chyba doszłam do sedna.
Bardzo mocno chciałam mieć rodzinę, czyli urodzić dzieci. Znając siebie i swoje słabości jestem obecnie zaskoczona, że aż tak mocno, bo jestem słomianym ogniem a moje uzależnienie od jedzenia sięga bardzo głęboko, wczesnych lat dziecięcych i tej całej psychologii związanej z pewnymi wydarzeniami z mojego życia.

Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego obecnie nie podejmuję nawet prób sięgnięcia po wypróbowane i wypracowane rozwiązania. Po różnych rozmowach z koleżanką doszłam do wniosku, że
ZA BARDZO SIEBIE AKCEPTUJĘ.

Zaraz, zaraz, ale jak to, mam nie lubić siebie? Nie. Mam siebie nadal lubić, bo to swego rodzaju dar. Nie boję się samotności, bo będąc od dzieciństwa otyłą i odrzucaną przez grupy wypracowałam sobie własne sposoby radzenia z tym. Lubię spędzać sama czas, nigdy się nie nudzę, zawsze coś robię, albo czytam książki, które bardzo mi w życiu pomogły, wiele nauczyły i ukształtowały w takiego człowieka, jakim jestem teraz. Lubie ludzi, jestem do pewnego stopnia towarzyska, ale nie przepadam za grupami, taki ze mnie outsider jakich wiele.
Zdecydowanie powinnam siebie lubić nadal, bo pozytywne uczucia mi tylko pomogą a negatywne wyzwolą takie mechanizmy, że się po jakimś czasie nie pozbieram a że odrzucam to, co negatywne to nie piszę się na to.
Tak więc, co dalej?
Może powinnam nie lubić swojego ciała?
Ale dlaczego? Ciało nic nie zawiniło. Geny są takie a nie inne (dziedziczna insulinooporność), lenistwo jest takie a nie inne i je powinnam zwalczać. Ciało mam super, bo wyniki są świetne mimo wielkiej otyłości, ale to się zmieni jeśli będę nadal taka a nie inna.
Bingo!
Nie lubię otyłości. Nie cierpię fizycznych ograniczeń, ponieważ lubię być sprawna, lubię ruszać się a fizycznie jest mi ciężko.
Nie cierpię tego, że obecnie obcięcie paznokci u nóg graniczy z możliwościami.
Nie cierpię tego zapachu potu :(
Nie cierpię tego, że przestałam się sobie podobać w lustrze. A jestem na takim etapie, że porzuciłam nieśmiertelne, wygodne spodnie i przekonałam się, że kocham spódnice, które też mogą być wygodne. Po babsku, lubię się ładnie ubrać, uczesać, umalować i nie dlatego by się innym podobać. Chcę podobać się sobie.
Nie chcę być i nie będę szczuplutka, bo nie mam filigranowej budowy ciała. Chcę być o 60-70 kg lżejsza. Nie będę czekać z życiem do tego czasu. Odetchnę będąc 10 kg lżejsza a potem kolejne 10 i kolejne... Ale będę żyć tu i teraz. Realizować swoje plany. Postaram nie bać się reakcji ludzi, bo teraz z samooceną jest kiepsko i niestety mogę przyjmować do siebie bardziej niż powinnam.

To chyba była dobra ścieżka myślenia, bo coś się zaczęło dziać. Chwytam motywację.
Mam jedzeniowy chaos w głowie, ale z pomocą kilku osób zaczynam ogarniać go i w końcu widzieć cele. Ile posiłków. Jakie. Jaka aktywność. Kiedy i ile razy w tygodniu. I przeganianie lenia.

Jeśli ktoś to czyta i ma coś od siebie do dodania to chętnie podyskutuję, bo konstruktywna rozmowa (nawet na blogu) potrafi bardzo pomóc, uzupełnić coś.

Motywacja cz. I

Siła napędowa naszej drogi życia.
W 2003 roku byłam na wizycie u świetnego ginekologa-endokrynologa, bo nie mogłam zajść w ciążę. Spodziewałam się skierowania do szpitala na badania i nie wiem czego jeszcze. Lekarz zbadał mnie i dał namiary do koleżanki-lekarki od endokrynologii. "Trzeba schudnąć."
Dobrym zbiegiem okoliczności byłam po lekturze książki Michel Montignac'a "Jeść aby schudnąć", która mnie zachwyciła, bo pierwszy raz pozwalano mi tam jeść do syta a argumenty by patrzeć na jedzenie nie od strony kalorii a indeksu glikemicznego zaciekawiło i przemówiło do rozsądku.
Pani dr właściwie niewiele mi pomogła, raczej służyła mi do kontroli, bo meldowałam się co 2 tygodnie na ważenie i pogadankę.
Oczywiście dostałam dietkę cukrzycową pod tytułem "pół kajzerki, plasterek polędwicy sopockiej i liść sałaty", której nie zamierzałam stosować, bo co, pszenna kajzerka??? "Syfiasta" polędwica sopocka naszprycowana wszystkim co się da??? Nie!
Byłam na etapie czytania składów produktów i porównywania z tabelami IG.
Pani dr nie dociekała co jem, ale była zaskoczona, że co 2 tygodnie melduję się i jest mnie o 2 kg mniej.
W taki sposób od listopada 2003 roku do czerwca 2004 roku schudłam 35 kg. Byłam szczęśliwa!
Stare spodnie były worami a w ciążę zaszłam praktycznie natychmiast.
Do zestawu na początku dostałam metforminę 850 3x dziennie, ale źle ją znosiłam i po 2 tygodniach odstawiłam.
Taką wagę utrzymałam do drugiej ciąży, która była w niecały rok po pierwszej.
W sumie efekt utrzymał się ponad 2 lata i chociaż wiedziałam o zmianie stylu życia i kierowałam się IG to jednak z wielu względów zjeżdżałam po równi pochyłej. Próby trzymania się tego, co mnie leczy nie przyniosły skutku.
Dlaczego?

czwartek, 31 marca 2016

Otyłość w psychice

Z ciekawością czekam na książkę Dominiki Gwit o jej drodze do nowego życia. Jestem ciekawa, czy doszłyśmy przez lata do podobnych wniosków, czy też dowiem się od niej czegoś nowego, co mi pomoże w przyszłości.

Otyłość to choroba, zwłaszcza gdy się było grubym od dziecka. Zwłaszcza gdy jest się dziedzicznie obciążonym insulinoopornością a o IO te 30 lat temu chyba mało który z lekarzy w ogóle słyszał, bo jeszcze dziś są problemy z jej diagnozowaniem.
Tak jak syty nie zrozumie głodnego tak szczupły lub ktoś, kto się nie borykał z otyłością, nie zrozumie grubego. To stwierdzenie nie jest próbą wywyższania się ani usprawiedliwiania tego, jaka zewnętrznie jestem. "Schudłabyś" - takie słowa słyszałam już będąc dzieckiem i z nimi rosłam jako dziewczyna a potem kobieta. Tylko szkoda, że po pierwsze nikt nie zrobił badań pod kontem złej gospodarki węglowodanowej a po drugie na "schudłabyś" poprzestawał nie oferując ani zrozumienia ani wsparcia psychicznego.
Nie, nie żalę się. Było jak było, jestem kim jestem. Przeszłam swoją dotychczasową drogę i mając zdolność obserwacji i wyciągania wniosków wiele się nauczyłam. A czego się nauczyłam, to moje.

Obecnie jestem od dwóch lat namawiana na operację żołądka. Twardo odmawiam. Nie mówię, że to jest złe, ale wiem, że moja otyłość siedzi głównie w głowie i operacje niczego nie zmienią a tylko sprawią, że mój obecnie super zdrowy układ pokarmowy nie będzie przyswajał wielu rzeczy i będę zdana na suplementację np. bardzo ważnej witaminy B12.
Nie chcę.
Zastanawiam się, dlaczego chirurgia to jedyna odpowiedź służby zdrowia na ten problem. Wystarczyłaby dostępność terapeutów, grupy wsparcia i porządne badania pod kątem przyczyny fizycznej.
Teraz wiem, że moją drogą jest ciągła praca nad własną psychiką, bo tylko dzięki niej jestem w stanie wpłynąć by moja wola, mój rozum był silniejszy od zachcianek, emocji.
Następnie jest uświadomienie sobie tego, co obecnie mamy w sklepach i dostosowanie odpowiedniego trybu żywienia do schorzenia (u mnie niskie IG, które jest ważniejsze niż kaloryczność) i trybu życia. Na szczęście jestem rozsądna i żadnych diet cud nigdy nie stosowałam.
Ruch! Wiele obserwowałam, rozmawiałam i myślałam o ruchu. Nie mówię o aktywności wyczynowej tylko o takiej codziennej. Dlatego cieszę się jednak, że nie mamy samochodu, bo w mieście świetnie sobie radzę jeżdżąc głównie rowerem a w czasie niesprzyjającej pogody podjeżdżam autobusami komunikacji miejskiej i dużo chodzę. Ćwiczenia rehabilitacyjne, basen i wystarczy.
Nasze mięśnie muszą odpowiednio pracować, by dobrze podtrzymywać szkielet, dlatego że poprawia nam się wydolność oddechowo-krążeniowa, poprawiają się parametry krwi, spada cukier i podwyższa się poziom chociażby endorfin.
Ruch to zdrowie.
Ruch to Ż¥CIE.
Czy to się nam podoba czy nie.
Nie pielęgnujmy leni, które mamy w sobie :)

Pić!

Ostatnio, po pewnych obserwacjach doszłam do wniosku, że w bardzo wielu przypadkach nie chce mi się jeść a pić!
Skąd takie wnioski?
Zauważyłam, że szukam jedzenia soczystego, jeśli słodycze to coś z nadzieniem, sokiem, kremem itp. "Insza inszość", że czuję pragnienie dopiero, gdy się odwodnię, więc trzeba tego pilnować i jeśli ie pora na jedzenie to powiedzieć sobie "chcesz pić a nie jeść!"

piątek, 19 lutego 2016

Post warzywny

Działo się, oj działo :)

W sierpniu 2015 r. na podstawie obserwacji, tropieniu i wykluczaniu zdiagnozowałam to, na co nie wpadli lekarze. Przez jakieś 1,5 roku zatruwał mnie ząb a dokładniej piątka siedząca w zatoce, której korzeń się psuł a mnie nic nie bolało, tylko miałam ciągle zawalone zatoki i objawy jak przy grypie, bagatelka, co jakieś 2 tygodnie. Horror.
Chirurdzy usunęli, zaszyli zatokę, ale organizm dostał w kość przez tyle czasu i odporność miałam kiepską. W grudniu stanęłam pod ścianą i zaczęłam czytać i oglądać wykłady pani dr Dąbrowskiej. Wcześniej reagowałam oburzeniem, koleżankę prawie siłą odciągałam od postu warzywnego uznając go za zło.
Do pewnych rzeczy trzeba po prostu dojrzeć.
Post leczy i przekonałam się o tym na własnej skórze.
Nie dawałam sobie dnia znając swój brak silnej woli a bez problemu przeszłam przez 10.
10 dnia mój organizm krzyczał, że nie chce, że juz koniec chociaż wcześniej wszystko było w porzadku. Powiedziałam - OK, widocznie wystarczy.

Po 3 dniach postu przestały mi krwawić dziąsła.
Po 5 dniach miałam cukier lepszy po 2 godzinach po posiłku niż przed postem na czczo.
Pożegnałam przykry zapach z ust.
Pot zmienił zapach.
Czułam się cudownie.
Schudłam 2,5 kg a że kilka dni potem były święta, to łagodnie wyszłam z postu szykując się do makowców itp. :) zdziwienie było ogromne, bo po folgowaniu w święta nie przytyłam ani grama.

Długofalowo:
 - odporność miałam taką, że przez pół roku, gdzie po drodze miałam największy sezon grypowy, nie złapałam nawet kataru,
- wcześniej nie wyobrazałam sobie życia bez mięsa, teraz sięgam po nie sporadycznie, po prostu nie mam ochoty,
- wiem, że post jest błogosławieństwem i jeśli zaczynam chorować to poszczę by wyzdrowieć.
- ogólnie coś się zmieniło w moim myśleniu, jakbym weszła na wyższy poziom świadomości ;)

Ludzie podobno nie lubią długich tekstów, więc czas kończyć :)

Jeśli zagląda tu jeszcze Pani Magda to pozdrawia ją serdecznie :)