czwartek, 7 kwietnia 2016

Motywacja cz. II

Na to pytanie odpowiedziałam sobie wiele lat później, czyli na początku tego roku. Analizowałam pewne rzeczy i chyba doszłam do sedna.
Bardzo mocno chciałam mieć rodzinę, czyli urodzić dzieci. Znając siebie i swoje słabości jestem obecnie zaskoczona, że aż tak mocno, bo jestem słomianym ogniem a moje uzależnienie od jedzenia sięga bardzo głęboko, wczesnych lat dziecięcych i tej całej psychologii związanej z pewnymi wydarzeniami z mojego życia.

Zaczęłam zastanawiać się, dlaczego obecnie nie podejmuję nawet prób sięgnięcia po wypróbowane i wypracowane rozwiązania. Po różnych rozmowach z koleżanką doszłam do wniosku, że
ZA BARDZO SIEBIE AKCEPTUJĘ.

Zaraz, zaraz, ale jak to, mam nie lubić siebie? Nie. Mam siebie nadal lubić, bo to swego rodzaju dar. Nie boję się samotności, bo będąc od dzieciństwa otyłą i odrzucaną przez grupy wypracowałam sobie własne sposoby radzenia z tym. Lubię spędzać sama czas, nigdy się nie nudzę, zawsze coś robię, albo czytam książki, które bardzo mi w życiu pomogły, wiele nauczyły i ukształtowały w takiego człowieka, jakim jestem teraz. Lubie ludzi, jestem do pewnego stopnia towarzyska, ale nie przepadam za grupami, taki ze mnie outsider jakich wiele.
Zdecydowanie powinnam siebie lubić nadal, bo pozytywne uczucia mi tylko pomogą a negatywne wyzwolą takie mechanizmy, że się po jakimś czasie nie pozbieram a że odrzucam to, co negatywne to nie piszę się na to.
Tak więc, co dalej?
Może powinnam nie lubić swojego ciała?
Ale dlaczego? Ciało nic nie zawiniło. Geny są takie a nie inne (dziedziczna insulinooporność), lenistwo jest takie a nie inne i je powinnam zwalczać. Ciało mam super, bo wyniki są świetne mimo wielkiej otyłości, ale to się zmieni jeśli będę nadal taka a nie inna.
Bingo!
Nie lubię otyłości. Nie cierpię fizycznych ograniczeń, ponieważ lubię być sprawna, lubię ruszać się a fizycznie jest mi ciężko.
Nie cierpię tego, że obecnie obcięcie paznokci u nóg graniczy z możliwościami.
Nie cierpię tego zapachu potu :(
Nie cierpię tego, że przestałam się sobie podobać w lustrze. A jestem na takim etapie, że porzuciłam nieśmiertelne, wygodne spodnie i przekonałam się, że kocham spódnice, które też mogą być wygodne. Po babsku, lubię się ładnie ubrać, uczesać, umalować i nie dlatego by się innym podobać. Chcę podobać się sobie.
Nie chcę być i nie będę szczuplutka, bo nie mam filigranowej budowy ciała. Chcę być o 60-70 kg lżejsza. Nie będę czekać z życiem do tego czasu. Odetchnę będąc 10 kg lżejsza a potem kolejne 10 i kolejne... Ale będę żyć tu i teraz. Realizować swoje plany. Postaram nie bać się reakcji ludzi, bo teraz z samooceną jest kiepsko i niestety mogę przyjmować do siebie bardziej niż powinnam.

To chyba była dobra ścieżka myślenia, bo coś się zaczęło dziać. Chwytam motywację.
Mam jedzeniowy chaos w głowie, ale z pomocą kilku osób zaczynam ogarniać go i w końcu widzieć cele. Ile posiłków. Jakie. Jaka aktywność. Kiedy i ile razy w tygodniu. I przeganianie lenia.

Jeśli ktoś to czyta i ma coś od siebie do dodania to chętnie podyskutuję, bo konstruktywna rozmowa (nawet na blogu) potrafi bardzo pomóc, uzupełnić coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz