wtorek, 26 sierpnia 2014

Moje strachy

W pewnym momencie życia zdałam sobie sprawę z tego, że często paraliżuje mnie strach. Mimo, że sporo myślę i wiele rzeczy "przepracowuję" w sobie to jednak strach w pewnych sytuacjach sabotował wiele dobrych rzeczy.
Stopniowo zaczęłam się tych strachów pozbywać. A to tłumacząc logicznie sobie, wypunktowując konkretne argumenty a to ucząc się tego, że pewnych rzeczy nie uniknę, bo to w końcu życie, ale nie pozwolę by strach mnie paraliżował i psuł dzień. Bo nie i koniec!
2 miesiące temu walczyłam (to złe słowo, ale o tym później) ze strachem pod tytułem: dobrze mi, bo jest dobrze, ale w końcu będzie źle i wszystko się posypie, wrócę do słodyczy i obżerania. I tego stracha przepracowałyśmy z panią psycholog.
Nie wiem jak ona to zrobiła, ale w swobodnej rozmowie o tym wyszło, że właściwie nie mam się czego bać, bo niby po co?
Strach działa destrukcyjnie, zatruwa, paraliżuje czy wręcz zniewala. To są moje wnioski. Uwielbiam być wolna, więc odrzuciłam i ten strach (nie mylmy takiego strachu ze strachem z powodu konkretnego zagrożenia zdrowia i życia, bo taki jest czasem niezbędny) i... nie ma sinusoidy: jest super-załamanie-jest super-...
Miałam gorsze momenty, bo to normalne. Są różne sytuacje życiowe, hormony, które potrafią dać nieźle w kość czy takie, wydawałoby się, głupie ciśnienie atmosferyczne i zawirowania w pogodzie.
Gdy pojawiają się trudności to wtedy się nimi zajmuję (nie wcześniej) a w gorszym czasie wprawiam się w stan przeczekania. Nie szarpię się z tym tylko czekam aż minie, gdy po przeanalizowaniu faktów dochodzę do wniosku, że nic się nie dzieje i jest to po prostu "taki dzień" czy "taki okres" :)
A teraz konkrety.
1) Słodycze.
    Mam skarbonkę do której wrzucam pieniądze, które wydałabym na słodycze    "niezbędne" mi wcześniej jako pocieszenie ;) Myślałam, że będzie zbierać się ładna sumka a tu nic z tych rzeczy ;) ale skarbonka jest i będzie.

2) List do siebie.
    Pani psycholog poradziła by napisać do siebie list, tej w dobrym nastroju do tej w gorszym. Treść zależy ode mnie. Mogą być tam rady, jak to przetrwać albo słowa pocieszenia, utulenia. W zależności, kto czego potrzebuje.
Listu jeszcze nie napisałam, o dziwo, nie czuję potrzeby, ale nie wykluczam, że kiedyś napiszę.

3) Przyjemności.
    Warto w normalnym czasie przygotować sobie listę przyjemności. Moją namber łan było jedzenie, ale wykopałam je na koniec ;) W gorszym czasie sięgam po listę i coś z niej realizuję, dopieszczam siebie. Właściwie to można nawet i sięgnąć po to jedzenie, np. zamknąć się w kuchni z jakimś ekstra przepisem i przygotować to i owo, ale zgodnie z zasadami naszego odżywiania by potem nie katować się wyrzutami. A przecież można takie super jedzenie zrobić, przy okazji poeksperymentować z nowymi smakami :)

4) Pozytywne nastawienie.
    Jadąc na urlop koleżanka zadała mi pytanie: boisz się, że nie wytrwasz z dietą?
Chciałam odruchowo odpowiedzieć, że tak, ale po chwili powiedziałam: nie boję się, bo wiem, że będzie dobrze :)
Wiem, że gdybym jechała ze strachem, że polegnę to tak by właśnie było a tego właśnie nie chciałam, więc załatwiłam stracha sposobem ;) Od tego czasu mam pewną złotą zasadę "wszelkie zło przekuwaj na dobro". Da się, zapewniam :)

Pozytywne zmiany, które mają być na długi czas potrzebują dłuższego czasu na utrwalenie, więc pracujmy nad sobą ze spokojem. Pewne dobre efekty potrafią zaskakiwać niespodziewanie, do innych dochodzimy stopniowo. Grunt to spokój i cierpliwość.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz